Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/525

Ta strona została skorygowana.

— Jak najogólniej, jak najogólniej o wszystkich to powiedzieć można, niema wyjątku!
— Pozwól na jeden! — zawołała Frania.
— Na żaden pozwolić nie mogę! O! ty nie znasz mężczyzn, ty nie znasz... jego nawet! — dodała pocichu.
— Ja go nie znam! — z podziwieniem wykrzyknęła Frania. — A któż go zna lepiej ode mnie?
— Ktoś! — tajemniczo szepnęła hrabianka.
Chwilę milczały, a Cesia westchnęła.
— Znam go, bom się z nim wychowała, bom nań patrzała od dzieciństwa, bo się nawet kochał we mnie.
— Wiem o tem — rzekła Frania zmieszana.
— Ale nie wiesz, ile w tej duszy, ile w tem sercu, tak na oko prostem i szczerem, niezbadanych tajemnic.
— Przestraszasz mnie.
— Radabym cię przestrzec tylko i uzbroić.
Frani łzy się z oczu puściły, ale je otarła nieznacznie. Cesia zobaczyła je i udała, że nie widzi, mówiąc dalej.
— Powiedz to sobie wcześnie, że Wacław zawsze cię kochać nie może.
— Gdy on przestanie, ja umrę — odezwała się Frania.
— On przestanie, ty przecierpisz i żyć będziesz: trochę ci smutniej będzie na świecie, trochę się rozczarujesz, wypłaczesz i wyjdziesz z tej próby silniejszą.
— A! czyż to próba konieczna?
— Jeśli z kim, to z Wacławem — dodała Cesia. — Ja go znam dawniej i lepiej; łatwo się przywiązuje, ale ostyga prędko! Natura artystyczna, wrażliwa, ale niestała.
Frania patrzyła ciekawie na ożywioną Cesię, która, chodząc po pokoju, zdawała się odkrywać jej całą duszę i mówić z największą szczerotą.
— Nim pokochał ciebie, kochał się we mnie do sza-