ko, patrząc w oświecone rzęsisto okna salonu i uciskając bijące, rozkołysane serce.
W salonach już się rozpoczął kontredans, a Cecylja, obejrzawszy się ledwie pochmurno za odchodzącym Wacławem, ujrzawszy go, jak szybko uciekał w drzwiach od ogrodu, ruszyła lekko ramionami. Sylwan komuś, chwalącemu przed nim talent Wacława, odparł zimno:
— Tak! tak! coś z tego być może! Chociaż kto, jak ja, słyszał Thalberga, Liszta i Henselta, trzy najpotężniejsze talenta egzekucyjne, smakować w takiej mierności nie może. Dla was i to dobre!
To słówko, głośno rzucone, zabiło Wacława w opinji wszystkich małp, co za wyrocznię nieodwołalną mają człowieka, który z zagranicy powrócił, i nie ważą się sądzić ani własnym rozumem, ani własnem uczuciem wobec cudzoziemskiego, zagranicznego zdania.
Gdy się to dzieje, hrabia ciągle obchodzi swych gości, uśmiecha się, rozmawia, słucha, szafuje grzecznościami; wtem mrugnienie znaczące hrabiny Czeremowej, która powstała ze swego miejsca, wywołało go do drugiego pokoju. Poważnym krokiem sunęła się hrabina do gabinetu, zgóry patrząc na ustępujące przed nią z uszanowaniem tłumy i nisko jej kłaniających się gości.
Weszli oboje do gabinetu, oświeconego tylko lampą alabastrową, w którym tem bezpieczniej było od natrętów, że obok tańcowano. Drzwi do sali stały otworem: każdego wchodzącego zobaczyć można było łatwo, a drugiego wnijścia nie miał gabinet. Chwilę chodziła pani hrabina poważnie milcząca, jakby się przygotowywała, zażywając tabaczkę; potem, niby po namyśle, odezwała się, obracając zwolna do zagryzającego już niecierpliwie usta Dendery:
— Darujesz mi, hrabio, że w takim dniu muszę serjo rozpocząć rozmowę; ale mi jutro jechać wypada, jesteś i będziesz zapewne zajęty, nie zabierze nam to czasu wiele...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/65
Ta strona została skorygowana.