rysta dusz z czterykroć sto tysięcy długu, gdy dusza tam nie warta i pięciudziesiąt dukatów!
Hrabina przez chwilę mówić nie mogła, tak się rozgniewała; machnęła tylko ręką i chciała powrócić do salonu, ale się zawróciła jeszcze.
— To kłamstwo! To kłamstwo! — zawołała przerywanym głosem. — Klucz Samodoły, przeznaczony dla córki, był tylko obciążony długiem bankowym przez ś. p. męża mojego.
— A deportata pani, od których płacimy procent?
— Drugi rok jak go już nie odbieram — żywo przerwała hrabina.
Zygmunt-August zamilkł i odparł obojętnie:
— To zapłacę, ale mnie pani nie będziesz słuchać rachunku, bo niema prawdziwie z czego.
— Czy tak już mówisz do matki swej żony? — spytała ze wzrastającym gniewem hrabina.
— Nie mówię w tej chwili do matki mej żony, ale do rachmistrza, który mnie chce liczby słuchać, prawa do tego nie mając, bo mi nic nie powierzył.
— Mości panie!
— Tak, pani hrabino!
— Mniejsza o to, mniejsza o to! — zawołała stara, płonąc niecierpliwością i na twarz rozognioną wiejąc chustką. — Mniejsza o to! Przyszedł czas może i innej liczby wysłuchać waćpana... Moja córka nie jest z nim szczęśliwa!
— Któż to pani zwiastował?
— Dość jest własnych oczu, by to zobaczyć.
— Życzyłbym spytać lepiej hrabiny i z własnych o tem nie sądzić domysłów, a mnie także wybadać, czy z nią jestem szczęśliwy.
— Z tym aniołem! — wykrzyknęła matka, łamiąc ręce; ale wnet pomiarkowała się, że gest ten może być widać z salonu, i poczęła znowu powiewać chusteczką, usiłując przybrać powierzchowność spokojną.
— O aniele i jego skrzydłach, które go czasem za daleko unoszą, radziłbym mnie wybadać! — powtórzył hrabia, szydząc gniewnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/67
Ta strona została skorygowana.