Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

jesz? — zawołał oburzony znowu hrabia. — Cóż to w tem złego? Musiałem się wycieńczyć na te pensje dla nich, dobrze coś z tego odkroić. Nie bierze się od nich więcej nad dwa i pół procentu miesięcznie, jak Żydzi, pół procentu dla ciebie, a reszta do kasy.
— Znam już oddawna tę manipulację.
— Nikomu pod moją niebytność nie płacić nic; to druga reguła.
— I ta nienowa.
— Jeśliby kto chciał co dać, bierz i z mocy plenipotencji skrypt wydawaj; jeśliby się jaka formalność upiec mogła ze względu na przyszłość, nic złego; zawsze trzeba pamiętać, żeby się było czem ratować.
— Brać choćby najwięcej.
— Choćby najwięcej.
— A z temi pieniędzmi co robić?
— Zatrzymać do wyraźnej mojej dyspozycji.
— Cóż robić w Słomnikach?
— W kluczu Słomnickim, nim go sekwestr uchwyci, jeśli się wyrobić nie potrafię, co tylko da się uratować, brać i wywozić; bydło zaraz odpędzić, owce, miedź zabrać do Denderowa, sterty za granicę denderowską poprzewozić i pozrzucać, z lasu sprzedać Żydom do Żytkowa, co tylko sprzedać się może.
— Ale jeśli się wyrobim, jak pan graf ma nadzieję, do czegoż to wszystko?
— Jeśli się wyrobim, to dobrze, nie zaszkodzi jednak ostrożność: trzeba wszystko przewidzieć.
— Zapewne, cóż szkodzi ostrożność!
— Na Sylwana, jeśliby gdzie szukał kredytu, pilne mieć będziesz oko; Żydom powiedzieć, że nie ma rezygnowanej schedy i jest bez żadnej ewikcji, a ja cudzych długów płacić nie myślę.
— To tylko procent powiększy. Żydzi zawsze dadzą.
— A, jeśli zechcą, niech sobie zresztą dają.
— Więcej nic nie ma pan hrabia do rozkazania?
— Przypominam ci tylko, kochany Smoło, że procent Kurdeszowi potrzeba dziś zapłacić. Zresztą zrób,