Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

Widząc, że Frania wstaje z kłody, podskoczył żywiej ku niej i spytał wesoło:
— Co pani tu robi?
— Wyszłam na grzyby — odpowiedziała naiwnie.
— Ten lasek musi w nie obfitować, — odparł Sylwan — a to dla mnie bardzo szczęśliwie, bo i ja często przez niego przejeżdżam.
Frania się ogromnie zarumieniła na nowo, nie wiedziała, co odpowiedzieć, spojrzała mu w oczy, jakby z nich chciała poznać, czy mówi szczerze, czy żartuje; a nie widząc, jak tylko zimny uśmiech na twarzy młodzika, zawczasu triumfującego, uczuła się ogarniona jakimś przestrachem niewysłowionym: ukłoniła mu się niezgrabnie, zawróciła żywo w las i znikła.
Sylwan, który dłuższej spodziewał się rozmowy, nie wiedział, co począć z sobą: postał chwilę, myśląc, że powróci, wreszcie skrzywiony zaciął konia i pojechał. Przebył lasek, ku Denderowu się kierując, potem zawrócił jeszcze, przejechał drożynę parę razy, sądząc, że Franię spotka i posunął się aż na ścieżkę, którą iść miała do domu, chcąc ją tu napędzić.
Ubodła go obojętność wieśniaczki; obrażony pragnął się za nią pomścić. Ale i tu jeszcze mu się nie udało: ujrzał bowiem Franię w towarzystwie dwóch dziewcząt naprost ścieżką przez ściernie żytnie idącą do dworku, a gonić jej mu nie wypadało. Zły, gniewny, znowu poprzysięgając sobie, że już nie wróci więcej, wściekle pogalopował do domu. Koń jego zmęczony, on sam zły i kwaśny, stanęli u ganku oficyn o mroku.
W Wulce Frania i Brzozowska siedziały na kufrach i rozmawiały pocichu we cztery oczy. Frania nie miała dla swej towarzyszki tajemnic, a Brzozosia je też, gdyby jakie i były, doskonale wyciągnąć umiała. Zaraz się wydało, że w lasku spotkała Frania Sylwana, wydało się, co mówił: że dziewczę uciekło, że on potem po gaju błądził, że go Agata widziała na drodze ku Wulce.
— Otóż już ani chybi amant! — zawołała Brzozo-