Sylwan, zakręciwszy się po brzeźniaku, zawrócił się za nią i naturalnie wreszcie spotkać ją musiał.
Powitali się jak dawni znajomi, chociaż Frania widocznie mocno była wzruszona, a Sylwan dosyć zniecierpliwiony.
— Dobrywieczór pani.
— Dobrywieczór panu.
— Pani tu znowu na przechadzce?
— Tak; to bliziuchno od domu, najczęściej tu wychodzę.
— Jakże się ma pan rotmistrz?
— Mój ojciec? Dziękuję panu bardzo, zdrów zupełnie; pojechał dziś do plebanji i właśnie czekam na niego, bo ma tędy powracać.
Skrzywił się trochę Sylwan; ale korzystając z chwili, wesołą począł rozmowę. Frania, proste dziewczę, ale nie brakło jej dowcipu; a przy odrobinie życia, dwoje czarnych biegających młodych oczu jakże są wymowne, gdy im i białe ząbki, i uśmiech, i ruchy, i wszystko, co je otacza, dodaje wdzięku i wyrazu! Słyszymy nieraz to nawet, czego te oczy nie mówią. Sylwan, który ten romans poczynał w projekcie ukończenia go i uczynienia bardzo nieceremonjalnym a poufałym, dziwił się sam sobie, że onieśmielał przy dziewczęciu, które otaczał urok jakiś, niepojęty dla niego. Gniewał się na szacunek, którego nie mógł nie uczuć dla niej.
Tego wieczora zaczęli i skończyli od pan i pani, i obojętnej całkiem rozmowy, gdy wózek pana Kurdesza zaturkotał w samą porę zdaleka. Frania pozo-stała na miejscu na drodze; Sylwan dosiadł angielki i puścił się w cwał ścieżką poboczną, aby uniknąć spotkania ze starym rotmistrzem, o którego zdrowie przed chwilą tak się czule rozpytywał.
Franię to oburzyło nie bez przyczyny; nie pojmowała, dlaczego chciał robić tajemnicę z przypadkowego spotkania i chwilowej rozmowy.
Wkrótce, turkocząc coraz bliżej, wózek się ukazał nareszcie ze spasłą Chorążanką, poważnie idącą w ho-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/93
Ta strona została skorygowana.