Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? dlaczegożby?
— Ba! dla twoich ładnych oczek, moja Franko! Ale ostrożnie z paniczami tego kalibru! ostrożnie! Frant wyrachował, żeby się ze mną nie spotkać; a mówiłże z tobą?
— A jakże i dość długo.
— I gdym najeżdżał...
— Obrócił się ścieżką w las.
Kurdesz pokiwał głową i uśmiechnął się.
— Mądry on, — rzekł zcicha — ale i ja nie głupi. Ho! serce, niedarmo wpadłaś mu, widzę, w oko; a że kawaler ożenićby się nie chciał, starać się nie raczy. Chciałby ciebie cichaczem rozkochać, a potem porzucić, jak to oni umieją. Ale zobaczymy, co z tego będzie.
— Jakto, ojcze? — spytała śmiało naiwna Franka. — Mógłżeby on tak podle, tak nikczemnie...
— Słuchaj, dziecko! — rzekł stary z wyrazem głębokiego uczucia. — Ty tak znasz świat, mospanie, jak ja wiem, co się na księżycu dzieje. Panowie wszyscy niemal tacy jak on; dla nich my, szlachta drobna, na usługi, na uciechę, nic więcej; oni myślą, że nam wszystko zapłacić można. Strzelbie, koniowi i panu nie wierzyć. Gdyby miał uczciwe myśli, czyżby, proszę cię, mospanie, nie przyjechał, jak się godzi, do nas do domu, nie pokłonił się ojcu? A to szuka ciebie i kryje się w lesie jak złodziej, nic potem...
Frania zarumieniła się znowu: pojęła ona trafność uwag ojcowskich i oburzyła na młodzika.
— Nieprawdaż? — spytał konfederat.
— Ja nie wiem — szepnęła Franka.
— Więcej już do tego lasku wara! Jeśli paniczowi wpadłaś w oko, no, to znajdzie nas w chacie, mospanie. Jeśli się tylko swego ojca boi, na to może być rada; est modus in rebus; ale jeśli myśli z nas sobie żarciki stroić, zobaczymy, kto tu kogo na dudka wystrychnie. Niechże ci Bóg, mosanie, Franiu, zapłaci za to, żeś mnie tak poczciwie ostrzegła. Kto wie, wielkie nieszczęście grozić nam mogło przez tego chłystka!
Szlachcic, jakby myśl straszną otrzepnął z siebie,