dziny mniéj więcéj o któréj przyjść mogą; wiedział o całém ich ciągnieniu po nad granicą Szląską, o stanowisku w Krzepicach, o przybyciu do Kłobucka.
Pozornie spał klasztor, światła były pogaszone, na jednéj tylko wysokiéj wieżycy płonął kaganiec jak gwiazdka wieczorna na niebie pochmurném. Ciemności ogarniały górę, twierdzę i miasto, nigdzie głosu ludzkiego, żadnych na pozór przygotowań, ani człowieka na mutrach, ani do koła straży, rzekłbyś że mnisi ani się spodziewali odwiedzin.
Ale wewnątrz wszystko co żyło na nogach; xiądz Przeor modlił się w swojéj celi, Zamojski szykował lud u bramy na którą szczególną zwrócono baczność, Czarniecki obchodził mury z maleńką latarką zaglądając wszędzie, rozpapatrując wszystko; zakazano głośno odzywać się z hasłem, chodzić z ogniem i mówić nawet donośniéj. Ślachta schroniona w klasztorze, któréj jeszcze niepotrzebowano, o niczém niewiedziała.
Gęsty mrok przykrywał okolicę całą, cisza przerywana tylko wichrem jesiennym rozlegała się szeroko po dolinach i wzgórzach; z klasztoru ani dźwięku, ani głosu, ale przysłuchawszy się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.