— Kto dowodzi oddziałem — spytano od bramy.
— Jan hrabia Wejhard.
Światło znikło, głos umilkł, a dowódzcy dobry kawał czasu stali na deszczu, nim się znowu do nich odezwano.
— Częstochowa nie uznaje innéj władzy i króla nad najjaśniejszego Jana Kazimierza, o Karolu Gustawie nie wie jakimby prawem mógł żądać posłuszeństwa, i załogi jego nie potrzebuje.
Wejhard usłyszawszy to, im pewniejszy był skutku, ten się ogromniej gniewem zapalił.
— A trutnie! krzyknął po niemiecku, jeśli nie chcecie bym was z ogniem puścił, zaraz mi bramy otwierać!
— Bram nie otworzym! — odpowiedziano krótko.
— Proszę wpuścić posła do klasztoru! odezwał się Kaliński i obracając do Wejharda szepnął:
— Wszystko to nic, pójdę sam i zaraz te rzeczy ułatwię.
— Dobrze, a prędko, półkowniku, bo deszcz moczy i późno się robi! — odparł Czech obwijając się płaszczem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.