wet się opiérać, sroższą tylko kieskę gotując sobie. Tu niéma co myśleć, dodał, poddać się natychmiast i wrota otworzyć.
Xiadz Kordecki boleśnie się na to uśmiéchnął.
— Panie Starosto, rzekł, niewiem czy z wielkiego nabożeństwa tak hałaśnie i wrzawliwie napadliście ołtarz Matki Boskiéj i jéj sługi, ale to pewna, że choćby dla okazania, iż u stóp Jéj nikogo się nie lękamy, wrót nie otworzym...
— Musicie! zawołał Kaliński uderzając nogą w podłogę, ręką w stół — musicie, lub...
— Gdy będziemy musieli, uczynim to, odpowiedział Przeor powolnie, ale dotąd nie widzim się jeszcze zmuszeni.
— Chcecie więc pożaru? chcecie zniszczenia? chcecie krwi przelewu? Gdy żołnierz szwedzki siłą się tu dostanie, ja za nic nie ręczę.
— Bóg nas ochroni.
— Cóż to! myślicie sami jedni, trzymać się jeszcze wygnańca?
Niechcąc na to odpowiedzieć Kordecki, odparł tylko:
— Nie chcemy wcale wojny; Bogu służymy i wiedzieć nawet o niéj nie pragniem, nie zaczepiamy nikogo, zostawcie nas w pokoju.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.