Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla waszego dobra, potrzebna jest załoga, tu chodzi o Obraz święty, o miejsce święte!
— Osobliwsza zaiste gorliwość wasza! cicho westchnął Przeor.
— Przyjdą, kończył zapalczywie Kaliński, przyjdą niekatolicy, Szwedzi, hałastra zbierana z całego świata, prusacy, kalwini, lutrzy i zniszczą was ze szczętem. My was tylko ocalić chcemy.
— Dziękujemy pokornie za tę gorliwość! w łasce Bożéj ufanie nasze, Bóg nas nieopuści! Zniecierpliwiony Starosta, odwrócił się żywo:
— A więc! rzekł — chcecie wojny, chcecie ruin, będziecie je mieli.
— Niechcemy! nie! pokornie zawsze rzekł Kordecki, nie nasza to rzecz wcale, odłóżcie przynajmniéj traktowanie do jutra, dziś noc, godzina północnego choru się zbliża, czas modlitwy, rano stosowniéj będzie o tém pomówić.
Groźnie spójrzał pan Starosta i szydersko się uśmiechnął, pewien już będąc, że klasztor ma w ręku.
— Ha! dobrze, dajemy wam frysztu do jutra! zawołał, nie rospoczniemy kroków wojennych, ale jutro się spieszcie, bo hrabia Wejhard długo czekać nie będzie. Jakkolwiek wielką mam nad