— Do zobaczenia! do zobaczenia!
Wejhard udał, że tego szyderstwa nie widzi i nie słyszy, nie chciał się bowiem mścić nad bezsilną staruchą, do któréj tylko z własnego natchnienia wystrzeliło kilku Szwedów, ale jéj nic nie zrobili. Krzyczała ciągle wyciągając ręce niby łapiąc kule w powietrzu:
— Do zobaczenia! panowie! do widzenia panie Kaliński! xięża kłaniają się pięknie! słyszycie jak się wam uniżenie proszą, jak was zaklinają.. cha! cha!
Znikli wkrótce nieprzyjaciele, a z miasteczka zaraz nadbiegli, dziwy o nich i ich pogróżkach prawiąc, mieszczanie, u których co nabrano na rzeź krów i cieląt po oborach, co nazabijano bydła, co narabowano sprzętu i naspijano gorzałek: miodu, w stosunku do czasu, zdawało się niesłychanem. Jak wszyscy psotliwi rabusie, których wojna rozbestwia, Szwedzi czego zabrać i spotrzebować nie mogli, pozarzynali i powyłączali, żeby się po nich nie zostało: nahuczeli, nakłuli, napodpalali i poszli gnani przekleństwy ludu.
Przestrach po nich wzmógł się jeszcze groźbami, jakie miotali; opowiadali się bowiem tylko przednią strażą ogromnego wojska, i oznaj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.