Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— A do djabła! kulą nawet! Cha! cha! zagrzmiał głośny śmiech Millera, proszę, proszę, jakie zuchy z tych zakonników, szalone pałki! Gdyby czas tylko, nauczyłbym ja ich rozumu.
— Wszakże potrzeba koniecznie zająć Częstochowę?
— Ale to wypadnie podobno znowu odłożyć.
— To by było najgorzéj; zakrzyknął Wejhard z zapałem. Pan wiész, generale, że tam go kto uprzedzić może, a to jest kąsek królewski! Sréber po uszy brać, złota ogromne kupy, klejnotów, pereł i brylantów cebrami; win i miodów starych lochy niewyczerpane, choć się w nich kąpać. W dodatku ślachty się schroniło dosyć... i... dodał ciszéj, dziewczęta się też znajdują.
Generał się uśmiechnął i klapnął po brzuchu.
— A jak wié w co uderzyć, by mnie poruszyć, rzekł kiwając głową. No, ale cóż tu począć, Wittemberg i Duglas do Pruss mnie pędzą.
— My się, zobaczysz generale, uwiniemy duchem w Częstochowie. Sami mówicie, że to kurnik, istotnie wam tylko przyjść, huknąć i wziąść.
— No! a wy czemużeście nie wzięli?