Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

z nimi kwiaty i owoce, tak bojaźń gna w zakąty niedostępne, w szałasy leśne, w warowne grody, do miast i kościołów, rozbitków wojny, słabych i przelękłych. Lecz iluż co niema się dokąd schronić, i tu niemoże ustąpić przed nawałą, niewie o niéj, czeka, ociąga się, bo żal rodzinny kątek porzucić, bo straszno się rozstać z ukochaną strzechą, z zagonem swoim, z ludźmi co się do nas przywiązali, bo wstyd jakoś ze spuszczoną głową, za mur się schronić.... Młody naówczas gdy uczuje serce w sobie, przypasze oręż i pójdzie za sercem; ale starcy! ale kobiéty i dzieci! zawsze okropna wojna, cóż tam gdzie obcy żołdak którego wiara, język, przesąd, nieprzyjacielem czyni, w ciągłym szale rozpasuje się na występki jak bydle i chluby w nich szuka.
Z wielu Polski okolic Szwed wygnał ślachtę, która się garnęła do zamków, miast i klasztorów i rzucano im na łup majętności, niemogąc ich obronić; lud nawet w lasy biegł gnając przed sobą bydełko i owce, na wyspy wśród trzęsawisk, w zarośla i góry się chroniąc, i obozując smutnie a codzień wysyłając na zwiady, by zobaczyć czy jeszcze dwór stoi, czy wieś z dymem nie poszła. Z początku najścia Karola Gu-