Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Wrzeszczewic się uśmiéchał, na które Kaliński milczał, on śmiało się oburzał i krzyczał; często sam bronił od napaści i zasłaniał od gwałtów. Milczący, zimny na pozór, surowy dla żołnierza, pod tą postacią wojaka, miał serce poczciwsze, żywo bijące w piersi i wiele uczucia; słowo wyrywało się z ust jego nie łatwo, ale jak piorun nagłe, głośne, krótkie i nieodwołane; niżsi obawiali się go i kochali razem, a gdziekolwiek z komendą swoją przebywał, dziwił się lud i szlachta, nieznajdując w nim prześladowcy, którego się obawiał.
Milczący jak zawsze, jechał Sadowski z Wejhardem i Millerem ku dworowi, Hrabia nócił piosenkę, szwed klął djabłami na błoto, ciemności, ślizgawicę, a gdy mu się jeszcze ciężkie jego konisko potknęło na drodze, wściekał się i bił niemiłosiernie, szarpiąc mu boki ostrogą. W takiém usposobieniu wszyscy trzéj, ze służbą jenerała, stanęli przed ganeczkiem, i Miller wrzasnął przeraźliwie kilka słów polskich, których się nauczył na szyderstwo i niemiłosiernie je przekręcał.
— Pan szlachcic! skurczypałka! podaj ognia! Wejhard ruszał ramionami, Sadowski zsiadł w milczeniu, i gdy się Miller z ciężkiego jak