Wejhard z pańską dumą i zmarszczoną brwią, zbliżył się do ślachcica, chciał coś mówić, ale niechętnie odzywając się po polsku, obejrzał się na Sadowskiego, aby go wyręczył.
— Powiedz mu półkowniku, — rzekł po czesku, niech wié kto jesteśmy, i przyjmuje nas czém ma, i jak może najlepiéj.
Sadowski postąpił kilka kroków, zdjął żelazną przyłbicę i odezwał się dość łagodnie:
To jenerał lejtnant Miller, dowódzca wojsk J. K. Mości Karola Gustawa, to hrabia Wejhard naczelnik oddziału, ja jestem półkownik Sadowski; przybyliśmy u waszmości przenocować, zechciéj nas pokarmić i ogrzać.
— Z całéj duszy, z całéj duszy, — spiesznie podchwycił starzec, usiłując iść, a postąpić niemogąc — idę, rozdysponuję, co panowie każecie; ale u mnie pustki i biéda.
— Alboż tu już kto był? — spytał Sadowski.
— O! i nieraz — zawołał szlachcic — zwłaszcza na wsi, bo jakoś dwór Pan Bóg bronił, ale co mam....
Stary wsparł się na ramieniu wnuczki i powolnie do drzwi bocznych się przesunął. Wejhard razem z Millerem powiódł okiem za dziewczynką.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.