— Jakto nie? — zakrzyknął Miller, który zrozumiał ślachcica — a to dla czego?
— Nie gniewajcie się jenerale — szepnął Sadowski niby obojętny, i zaraz za gospodarza odpowiedział.
— Nie przysiągł, bo nie było komu słuchać go przysięgi.
— Powiedz pan, żem nie przysiągł, bo mi sumienie piérwszéj przysięgi łamać nie dozwala, jednego mam i znam pana, Najjaśniejszego Jana Kazimiérza....
Miller, który trochę po polsku rozumiał i przewąchał, że Sadowski źle mu tłumaczy, podał kubek nalany miodem starcowi i rzekł nagląc: — Na! pij za zdrowie Karola Gustawa.
Starzec odsunął czarkę.
— Nie piję nic, — rzekł śmiało.
Sadowski wmięszał się miedzy nich znowu.
— Chory, pić nie może, — dodał żywo.
— Przecież go własny miód nie struje! — naglił jenerał — Ano! szlachcic polski! vivat Carolus Gustawus!
Starzec spojrzał na wnuczkę, widać było, że gdyby nie ona, byłby innémi odpowiedział słowy; ale się wstrzymał i odwracając do Sadowskiego, jął prosić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.