Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

dziecięciem, masz może siostry, masz matkę w swoim kraju.... ocal ją tylko...
Hanna przeraźliwym krzyknęła, uwiesiła się na szyi starcowi i płakała jak dziécię, co chwila powtarzając: — O Boże! ratuj nas! Boże! ratuj!
Wtém drzwi się otworzyły i wszedł pan Komorowski dowódzca polski, człek słabego ducha, i poniewolny partyzant dziś szwedzki, który właśnie z Millerem szedł pod Częstochowę; choć ani on, ani jego podkomendni nie chcieli pomagać szwedom przeciwko miejscu świętemu; ale ciągnieni rozkazem, musieli powiększać na oko siły Millera, zapowiedziawszy mu wszakże, że się bić nie będą.
Komorowski ubrany był po polsku, twarz zresztą jego zdradzała Polaka; na widok przybywającego, starzec rzucił się z krzesła i krzyknął:
— Jeśli w Boga wierzysz półkowniku! ratuj nas!
— A to wy panie Lassoto w tych opałach! — odpowiedział Komorowski i obrócił się z marsem do szweda, odzywając po łacinie:
— Panie jenerale, to mój stary znajomy, starzec bezsilny, godziż się go tak nękać, tak-