— Widzisz moje kalectwo — z westchnieniem odparł Lassota, a wiedzieć musisz ubóstwo, jak i dokądże uciekać?
— Jużciż zostało ci parę koni i o parę talarów nie tak już trudno; choć noc, znacie zapewne okoliczne drogi, zabieraj się z tém co masz droższego i uciekaj. Wiem, rzekł Komorowski zapobiegając, — że się sam śmierci i prześladowania nie boisz, żeś mężny choć złamany, ale to o dziecię twoje chodzi nie o ciebie. Miller wszystkiego dopuścić się może.
Lassota pobladł i zadrżał — Ha! wola Boża! rzekł — więc muszę jechać, każcie mnie swoim kilku przeprowadzić po za obozy, żeby Szwedzi nas nie pochwycili.
— To ja z Sadowskim obmyślę, — szybko odpowiedział Komorowski, — a żywo panie Janie, żywo.
— Dokądże? radźcie mi!
— A choćby do Częstochowéj! — rzekł Komorowski, — idziemy wprawdzie na nią, siłą, musem ciągnieni, ale żebyśmy tę twierdzę zdobyć mieli, nie tuszę.
— Jakto! wy! idziecie na Jasną Górę?
— Tak! tak! ale panie Janie, na rany
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.