dzi; jeden kasztelan Warszycki dwanaście sporych dział dostarczył, które w samą porę nadciągnęły.
Xięża jakkolwiek wszyscy jednomyślnie postanowili się bronić, w miarę zbliżania się niebezpieczeństwa, widząc postrach ślachty, która się tu zbiegała, owiani bojaźnią powszechną, wyraźnie tracili serce. Kordecki z litością spoglądał na przerażonych, bo w jego duszy niepostało zwątpienie; owszem w miarę jak się groźne zbliżały tłumy, nabierał ducha, ożywiał się i zdawał w dwójnasób nabywać powagi wodza i przezorności dowódzcy. Dnie całe spędzał w podwórcu i na murach, noce na modlitwie i czujnéj straży, ciągle czynny, zawsze wesół i pogodnéj twarzy, niósł z sobą ufność, rozsiewał spokój, pocieszał i wskazując nieustannie na niebo, podnosząc myśli do cudu, kazał weń ufać i wierzyć.
Modlitwa była jego wielką zbroją bojową i nią jak żelazem obwarowywał piersi słabszych, dźwigając umysły, rozgrzéwając serca; od ziemskich trosk wiodąc je do śmiałego wejrzenia na przyszłość pogodną. Zimna rachuba nie miała do niego przystępu, olbrzymiemi rozmiary, posiłki niebieskie i potęgę zapału, natchnienia, wiary, oceniał; gdzie mu czego zabrakło, dopełniał niemi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.