furtjanowi do straży wrot piérwszych, otworzyć kazał wzywającym przytułku.
Maleńki wózek ukazał się na moście, szedł przodem przed nim ksiądz Hiacynt Rudnicki wracający z Wielunia i nieprzyjacielskiego obozu, za nim Michał Chlebowski z tegoż klasztoru wysłany; a na wózku jechał Jan Lassota z wnuczką Hanną... Na koniach jego spędzonych i bokami robiących, znać było pospiesznie przebytą niemałą drogę.
Zakonnicy powitali się uroczystém: Memento mori, westchnieniem i kilką słowami, a xiądz Piotr Lassota pobladł, ujrzawszy brata i jego wnuczkę, których się najmniéj niespodziewał. Oczom swoim zdawał się niewierzyć, żywo przybiegł do wózka i więcéj okazywał przestrachu niż radości ; ścisnął rękę pana Jana, pocałował dziewczę w czoło i załamując dłonie zawołał.
— A! i ty tu bracie! jakim-że losem! jakim-że trafem!
— Opowiem ci, co mnie tu zagnało, lecz wprzódy daj mi kątek, bym spoczął trochę, czuję się złamany drogą, wiesz moje cierpienia, miarkuj jak mi ich przybyło, w wilgotną porę, niewygodnie jadąc dniem i nocą, dla ocalenia tego dziecięcia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.
186