Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
188

— Uspokój się bracie, nic on ci tu uczynić złego nie może! lecz musiałem wcześnie oznajmić ci, że go znajdziesz...
— Krzysztoporski tu! Krzysztoporski tu! ja z nim! powtarzał Jan Lassota, rozdziérając na sobie odzienie — puszczajcie mnie — puszczajcie, pojadę dziś, zaraz, zostać tu niemogę...
— Na Boga, uspokój się bracie, zawołał xiadz Lassota powolniéj, chciałem byś od razu połknął tę gorycz, i przeniósł ten cios po chrześcijańsku.
— I będę patrzał na niego, — na tego co mi wydarł wszystko, co zabił tych, których kochałem, — na wroga, na ciemiężcę mojego!
— Bracie, wszyscyśmy dzieci Chrystusowe...
— Ja tu nie pozostanę, zerwał się powtórnie z łoża starzec — nie, nie! niechcę, niemogę! jadę, Hanno prowadź mnie, jedźmy...
Gdy to mówił i wciąż silił się ruszyć z okiem zaiskrzoném, z usty drzącemi; — Przeor ukazał się we drzwiach z pogodném swojem obliczem.
— Kogoż to nam Bóg sprowadził? zapytał xiędza Lassotę.
To biedny brat mój, ojcze, rzekł xiądz Piotr...
— Dla czegoż chce jechać! cicho i łagodnie wymówił Kordecki, którego uszów doszły ostatnie słowa starca. Xiądz Piotr spuścił głowę i