Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
189

jak zwykle, zmięszany zarumienił się tylko, a ślachcic drżący i zburzony, podniósł głos zaraz.
— Proszę mnie wypuścić, rzekł nalegając do xiędza Kordeckiego; przybyłem tu niewiedząc, że z najsroższym wrogiem moim pod jedno schroniłem się skrzydło, z wrogiem co mi prześladowaniem odjął jedyne skarby moje: żonę, córkę... co nas nękał i chleba pozbawił, co i tu spokojności nie da — ojcze, każ mnie wypuścić...
— Moje dziecko, odezwał się przeor poważnie, tu niéma wrogów i nieprzyjaciół, tu są dzieci jednéj matki, nieszczęśliwi a mężni jéj obrońcy; nierozumiem cię...
— Mówcie za mną bracie, w najwyższém uniesieniu zawołał z rozpaczą starzec.
Przeor go przeżegnał.
Bóg z tobą, rzekł, Bóg z tobą, niegodzi się tak nienawidzieć, i tak mściwie i wstrętliwie na brata poglądać; uspokój się, uspokój... Wjechać tu wolno każdemu, lecz wynijść ztąd nikt nie może...
Bezsilny upadł Jan Lassota na słomę i począł miotać się, a Kordecki zbliżając do niego, rzekł, z uczuciem.
— Wiek, powinien cię był uczynić skłonniejszym do przebaczenia; pomiarkuj się, nikt ci tu