Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
190

pod opieką moją złego i przykrości najmniejszéj wyrządzić nie może. Niepytam nawet o imie prześladowcy, nie chcę go wiedzieć; lecz jam tu starszy, ja opiekun wszystkich, i niedam nic uczynić...
— Wypuście mnie, wypuście... powtarzał z rodzajem obłąkania Jan Lassota.
— Szwedzi nadchodzą, mógłbyś wpaść w ich ręce, ani wiesz czego żądasz w rozjątrzeniu i gniewie. Bóg z tobą! dodał znowu żegnając go Kordecki — zaufaj mi proszę, nikt tu ani słowem, ani ręką, ani wejrzeniem nawet cię nie dotknie.
— Ale ja będę patrzał na niego, a widok jego serce mi krwawić będzie!... wołał starzec.
Przeor nic już nie odpowiedział, szepnął kilka słów xiędzu Piotrowi Lassocie, zostawił go z bratem, a sam odszedł spiesznym krokiem do celi.
W korytarzach wielki był ścisk ślachty i zakonników, około xiędza Rudnickiego i Chlebowskiego, a po twarzach dopytujących znać było jakim przestrachem słowa przybyłych przejmowały. Kordecki szedł przeciw nim zachmurzony, a raczéj smutny, widząc taką słabość ducha w otaczających, lecz nie zachwiany tém wcale. Zbli-