pionych tak wymowne a tak proste, których najwyszukańsza nie zastąpi modlitwa, rozległ się kościół powtarzaniem: Święty Boże! Święty mocny! Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami!
I ze wszystkiego nabożeństwa, te może najgoręcéj odśpiéwane zostało; kapłan wziął z ołtarza wystawiony Przenajświętszy Sakrament, rozstąpił się lud, panowie Zamojski i Czarniecki ujęli celebrującego pod ręce i processja poszła ku drzwiom kościelnym, a za nią falą potoczyli się wszyscy....
Tak w powolnym pochodzie ze śpiewem, wśród bicia dzwonów i odgłosu uroczystéj tłumu modlitwy, do koła murów obniesiono Monstrancję, zakréślając nią jakby czarowny pas, który miał bronić Częstochowéj. Ilekroć zbliżali się do dział, które zimne jeszcze paszcze zwracały na pustą okolicę, do kupy broni, kul i bomb, stawali wszyscy, kapłan występował i święcił te narzędzia śmierci, w Imię Boga zastępów.
Piękny to był obrzęd i widok wspaniały, któremu słońce jesienne wychylając się z za chmur towarzyszyło promieniem jasności, z góry także zdając się błogosławić wierze téj garści ludu, co w ciasnych murach miała się bronić stokroć potężniejszemu nieprzyjacielowi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
196