Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.
208

Niemiec spojrzał, ruszył ramionami i stanął jak słup.
— Słyszysz waść? — rzekł Zamojski.
— Po nocy! — odmruknął nareszcie niemiec.
— Po nocy, zaraz, wołać kanonjerów, działa sztyftować i ognia — nie czekając.
Chciał się choćby pospierać niemczysko, ale przy świetle stojącéj w strzelnicy latarni ujrzał twarz Zamojskiego i wzrok jego groźnie rozkazujący; szepnął cóś niezrozumiale i zajął się spełnieniem rozporządzeń.
Nie odszedł Miecznik, aż piérwsza bomba kréśląc ogniste koło w powietrzu, padła w zabudowania folwarczne; za nią jakby wyścigając się leciały inne, mierząc wszystkie na dachy brogów i zabudowań, z których natychmiast buchnął płomień i czarne, drobne postacie Szwedów, rojem sypać się poczęły. Wiatr dął od wschodu i niósł płachty ogniste w pola tak, że nawet pozostała z piérwszego Wejhardowskiego ognia kaplica S. Barbary, nie zajęła się od tego pożaru. Ogień szérząc się rozwidniał obozowiska szwedów w nieładzie będące i miasteczko, którego Fary wieża, na tle nieba ciemném błyszcząco się malowała ze swym krzyżem, kaplica też s. Jakóba, klasztor, wszystko odbitémi blaski gorzeć