Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.
210

nim Hanna siedziała płacząca na nizkim pieńku, który jéj za stołeczek służył. Blade światełko migającéj lampy rozwidniało sklepioną izdebkę, smutną, nagą i pustą. Starzec podniósł głowę ku przeorowi, sądząc, że wchodzi brat jego, ale ujrzawszy Kordeckiego spuścił ją znowu, jakby mu mówił milczeniem, że obcy nie był mu pożądanym gościem. Kordecki nie zważał na to i usiadł przy pościeli.
— Bracie mój, — rzekł — cierpisz, widzę to, chciałbym cię pocieszyć, chciałbym ci dodać odwagi i wytrwałości.
— Jakże nie mam cierpiéć? — odparł po chwili Lassota — widzisz mój ojcze to dziécko; tyle mi tylko zostało na świecie, resztę wszystko wydarł nieprzyjaciel; czuję przychodzącą śmierć i téj ostatniéj drogiéj istoty, nie mam komu zostawić...
— A Bóg, mój bracie, a Bóg?
— Bóg o mnie zapomniał.
— Cóż mówisz stary! co mówisz? pomiarkuj się, nie Bóg o tobie, ty chyba zapomniałeś o nim.
Lassota zmilczał posępnie.
— Niechciałbym ci się naprzykrzać, panie Janie, — mówił daléj Przeor, — ale jako gospo-