darz tutejszy, dla zapobieżenia niemiłych spotkań, radbym wiedziéć, co cię to tak boli, kogo to masz wrogiem?
— Alboż nie wiécie jeszcze?
— Nie pytałem nikogo: nie ulży wam to bolu, gdy mi się zwierzycie? sprobujcie...
— Chciałbym, nie wiém czy potrafię... — spójrzał na wnuczkę.
— A naprzód — rzekł przeor, — wiedzcie, że niéma straszniejszego bolu w duszy nad ten, jaki zadaje nienawiść, jest to trucizna, któréj kropla psuje w nas wszystko wielkie i święte: z nią się ani modlić, ani kochać Boga, ni ludzi nie można; wszystko kwaśnieje od niéj w duszy i w ocet się zmienia. Starajcie się podnieść do Boga i darować winy, a ujrzycie, jak lekko odetchniecie potém; jako nadzieja i spokój wstąpią w duszę waszą.
— Darować! przebaczyć! — zawołał stary — o! nie mogę, nie mogę... darować boleści lat kilkudziesięciu, darować moje cierpienia, wszystko com przebył w Imię Boga, potrafiłbym może, byłem go nie widział, ale przebaczyć co ucierpieli drudzy, ci których kochałem, których mi wydarli... nigdy, nigdy!
Przeor pomilczał chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.
211