Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
217

począłem jéj jeszcze wmawiać ślachectwo Gallarów, jakoś się rozpłakała, umitygowała — i pojechałem. Tu znowu z miesiąc czasu spędziłem na biesiadach już otwarcie konkurując, ale mi ten Krzysztoporski nie ustępował. Tedy bez ceremonji wyzwałem go na rękę, aleśmy są porąbali napróżno, bo skoro odleżał i wylizał się ja do panny aż i on z drugiéj strony; a Konstancja pókim sam, to do mnie oczy zawraca, jakeśmy we dwóch, to jakby niewiedziała kogo sobie wybrać. Człek to był przystojny i śmiałek a żywego języka, co się kobietom podoba. Jużem to ja konnotował, że z tego pociechy nie będzie, ale jakby na mnie czary rzucono, bo nawet matka moja i ludzie mówili generalnie, że pewnie mi cóś w winie zadano, od razu tak primo impetu, rozmiłowałem się, ani na to rady. Tym czasem in tractu tych starań o pannę, matka moja umarła, panie świeć nad jéj duszą i domieść ją zbawienia wiekuistego; — ja zostałem panem swojéj woli. Ale żałoba rok i sześć niedziel trwała; więcem już bez muzyki dojeżdżał do panny i zaraz taki wprost oświadczyłem się Gallarowi, który to przyjął dobrze i zaraz mi podziękował za zaszczyt jego familji uczyniony. Panna, przy któréj zawsze ów Krzysztoporski sie-