Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
225

jeden widzieć będzie, odpowiedziała. Ale pozwólcie mi wprzód pożegnać i choć niegodnéj pobłogosławić dziecię moje.
Zeszliśmy z nią do alkierza, gdzie spał syn, którego płacząc ucałowała i przeżegnała; potém mi się jeszcze do nóg rzuciła raz drugi, prosząc abym jéj winę przebaczył i wymogłszy na mnie że jéj szukać więcéj nie będę, uszła zaraz nocą,
— Cóż się z nią stało? zapytał przeor.
— Odtąd jéj niewidziałem, kończył ślachcic powolnie, ale nie tu jeszcze koniec historji. Odeszliśmy Krzysztoporskiego we wściekłości i gniewie, którego pohamować nie mógł; łajał mnie, aż do tego przywiódł, żem go wypłazował. Jakoś wkrótce potém umarł mu syn jedynak, a jak się to stało, wściekléj jeszcze obrócił zemstę swoję na mnie. Pozostała mi córka, którą wydać chciałem za uczciwego młodziana z sąsiedztwa; Krzysztoporski póty chodził póki mi nie przeszkodził. Usunął się on, ale znalazłem jéj drugiego i temu ją z błogosławieństwem poślubiłem. Nieskończyło się prześladowanie; taiłem przed córką historję matki, by jéj życia nie zatruwać, mówiłem zawsze, że umarła; Krzysztoporski widać o tém uwiadomiony, wszystko