do-północy, szykując się i stanowiąc; piérwszy wystrzał w tę stronę przerzedził ich szeregi; widać było jak się rozbiegać, mięszać i rozsypywać zaczęli, cisnąc na zgliszca wioski. Kilka tam jeszcze domóstw, szop i stodół stało niedopalonych i Miller kazał do nich cofnąć swoim, którzy pod dachami broń swą i rynsztunek składać poczęli. Sam obrawszy kwaterę w chacie nieobalonéj, rozsyłał starszyznę, by pilniejsze poczynić rozporządzenia sił, wystawionych przez chwilę na ogień twierdzy, i w nieładzie rozproszonych.
Zdawało się, że szwedzi korzystając z dalszych domóstw niedopalonéj Częstochówki, tu się rozłożyć przy nich myślą, i sam Miecznik zobaczywszy to, plasnął aż w ręce:
— Rychtować armaty na budowle, — rzekł szybko — puścić na nie bomby ogniste... Jeszcze i to spalić musiemy. —
Przeor, który stał za nim, nic już nie rzekł, ale widać było że bolał.
— Wola Boża! — odezwał się po chwilce — wola Boża! Dano chwilę szwedom, żeby się bezpieczniej roztassowali po budynkach, których dachy słomiane łatwą były pastwą płomieniom; po niejakim czasie, gdy sądzić było można, że
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
230