— Ruszaj półkowniku, rzekł, a żwawo i przynoś mi punkta od mnichów, nie, to klasztor w perzynę obrócę.
Pan starosta Bracławski, któremu wcale nie smakowały kule swistające do koła klasztoru i szwedzkie i częstochowskie, kwaśną dosyć zrobił minę, ale grać rolę statysty i mieć sobie powierzone traktowanie, pochlebiało mu z drugiéj strony; zresztą Miller wymówek nie cierpiał, potrzeba było słuchać.
Kaliński siadł na konia, przodem na jakie dwieście kroków jednego i drugiego żołnierza wyprawiwszy z białą chorągwią, i okrążywszy po za kapliczką Ś. Jakóba, ostróżnie zbliżył się ku bramie. Kule swistały tymczasem, a w drodze, z powodu ich nieregularnego biegu, tysiące uwag moralnych czynił sobie pan starosta, czując drészcz przechodzący po za skorą. Kaliński był człowiekiem bez siły i charakteru, bojaźliwym a dumnym, pragnącym wzniesienia i płaszczącym dla niego; wymównym kłamcą i wzorowym pochlebcą; właśnie podobnego mu do traktowania potrzebowali Szwedzi...
Na wezwanie trębacza, otwarła się furtka i starosta z oczyma zawiązanemi, wprowadzony został sam jeden wewnątrz twierdzy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.
237