Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.
243

który siedząc na pniaku pokrytym kobiercem z herbami polskiemi, zabierał się uroczyste dać posłuchanie.
— No, cóż powiecie? — spytał spoglądając na nich wzrokiem pańskim i onieśmielić pragnącym.
Przyszliśmy, — odparł xiądz Tomicki, — wyrazić waszéj Excellencji podziwienie nasze: nie możemy pojąć, co znaczą piérwszy i drugi teraz napad tak gwałtowny na klasztor nasz, wbrew wyraźnéj woli króla J. M. Szwedzkiego, którego listy zapewniają nam spokój i bezpieczeństwo. Niemożemy w was uznać wodza szwedzkiego, gdy idziecie przeciwko rozkazom wyższym; a tém mniéj traktować z wami nie możemy, zastanawiając się...
Jeszcze tych słów niedokończył xiądz Tomicki, gdy Miller jak piorunem rażony z siedzenia się pochwycił.
— Co to jest? — krzyknął, — słyszysz hrabio (na Wejharda spadało wszystko, on stał jak osłupiały) — Wy śmiecie mi to powiedzieć, że niechcecie traktować ze mną! że mnie nie uznajecie wodzem! Wiecie że władza moja jest nieograniczona niczém, że z buntownikami mogę się wszędzie rozprawić i karcić ich jak mi się po-