Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
255

kramentem; wysunęły się chorągwie, powiały z wiatrami wizerunki świętych, srébrny krzyż dźwignął nad strzelnice, wysypał się za niemi lud gromadny.
Szwedzi patrzali w zdumieniu, osłupieniu, jak na cóś niepojętego dla nich, na ten spokój modlitwy po wczorajszym dział grzmocie; śpiewy przejmowały ich jakimś niepojętym strachem. Gorzéj było w obozie polskim: tu zgryzota sumienia, tu żal ciężki panował; wszyscy z odkrytemi głowy witali processją daleką, czując przytomność Bożą, na tych uświęconych murach. Ich dłonie skalane podniesieniem oręża na świętości własne, ciężyły bezwładne nie mogąc złożyć się do modlitwy, spadały ku ziemi; czoła pokutniczo kłoniły się, przyklękały kolana, dreszcz przejmował, a ze śpiewem co ich dochodził, zdawali się słyszéć przekleństwo, odrzucenie, wyrok skazujący ich na wyłączenie z bratniego grona, które krzyż łączył...
Milczenie głuche, przeciągłe, grobowe, westchnieniami tylko przerywane, panowało nad tą częścią obozu; szwedzkie bluznierstwa, śmiechy bezbożnych co urągali uroczystości nie mogąc jéj dzielić, w obec téj Arki, którą niesiono na postrach Filistynów, miotane obelgi i prze-