Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
269

pokonanie téj garści, a dopiąć nawet niemogli by ją nabawili strachem, dochodziła do najwyższego stopnia; w przestankach odzywająca się jeszcze muzyka dokuczała im jak najgrawanie i szyderstwo. Miller rozsyłał rozkazy, gniewny, rozgorączkowany i dziwiąc się że karkasy nie zapalały dachów, mieniał puszkarzy, bezcześcił swoich ludzi, łajał Wejharda. Wszystko napróżno; w kilku miejscach błysnął pożądany płomyk, ale zaledwie się ukazawszy, gasnął, dym tylko działowy otaczał twierdzę; szwedzi padali od kul Jasnéj-Góry z dział i smigownic miotanych, a tak celnie mierzonych losem, choć niemi niewprawne kierowały ręce, że ilekroć pokusili się szwedzi ku górze, odparci zostali ze znaczną szkodą. Słabe mury północne wytrzymywały nad spodziewanie.

Tak przeszły szybko godziny do wieczora, wśród huku dział, wśród muzyki na wieży, wśród krzątania w obozie i klasztorze; Miller wysilał się na gęste strzały, Kordecki mu odpowiadał powolniéj ale ciągle, i bronił od rzuconego ognia. Większa część ludu Jasno-Górskiego ze śpiewem ochoczym spełniała poruczone sobie prace; wszyscy prawie mieli u pasa lub na szyi