Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.
274

— Powoli, jak zwyczajnie w początku.
— Dajcież mi tego niemca niech się z nim rozmówię.
— Każemy go zawołać ! Klasnął w dłonie Kaliński, wszedł pacholik i wyprawiono go, cóś mu szepnąwszy.
Wejhard chodził żywo po namiocie i zdawał się niecierpliwie marzyć; gdy we drzwiach płotek się podniósł i wszedł mały, niepoczesny człowieczek, z oczyma pod czołem zaklęsłemi, z twarzą płaską a szeroką jak u tatara, szeroki w plecach, silny, a w rysach mający cóś odraźliwego i przykrego.
Wejhard obejrzał go wprzód bacznie, i odezwał się do niego po niemiecku.
— Kto ty jesteś?
— Do usług waszych, panie półkowniku, niemiec, rodem z Pruss xiażęcych, w służbie króla J. M. Szwedzkiego, oddziału x. Hesskiego.
— Jak ci imie?
— Nathan Purbach.
— W jakiéj służysz broni?
— W piechocie.
— To ty się podejmujesz zawiązać w klasztorze stosunki i przeciągnąć niemca puszkarza na naszą stronę!