Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.
279

Rozmowa została przerwana i cisza głęboka znowu. Xiądz Kordecki z Czarnieckim poprzedzani pochodnią niesioną przez braciszka Pawła, przeszli powolnie obok zmięszanego puszkarza. Ten, tak miał wywróconą twarz, zmienione rysy i drżący był cały, że aż przeor się zastanowił.
— Co to ci? spytał.
— Nic, odparł bełkocząc niemiec, trochem niezdrów.
— Idzże do brata aptekarza, on ci zaraz poradzi, na twojem miejscu postawim tymczasem innego. Ale Wachler w śmiertelnym strachu by tym sposobem zdrady nie odkryto, począł się wymawiać i udając gorliwość wielką, nie chciał opuścić stanowiska.
— Zdaje mi się, rzekł pośpiesznie, zdaje mi się, że słyszałem jakiś szmer koło murów — nocą najwięcéj pilnować się potrzeba — Odejść nie można!
Przeor bacznie popatrzał na niego i nie uszło oka jego zmięszanie niemca, postał chwilę i rzekł.
— Słuchaj Wachler, najlepsze podobno na wszystkie choroby lekarstwo, spokojne sumienie i poczciwość. Klasztor potrafi cię wynagrodzić, za twoją pracę...