skno mi za Matką Najświętszą, żeby Jéj się pokłonić. Puśćcie mnie proszę — całą noc, cały dzień w fossie siedziałam wśród huku i łoskotu, teraz mi się chce pomodlić, a za to wam zapłacę kulami, i o szwedach cóś powiem; niebawem pójdę nazad, bo mi trzeba pilnować swojéj baszty, tać to i ja teraz żołnierz.
Powoli, rozpatrzywszy się, że sama jedna była, brat Paweł z uśmiechem otworzył staruszce i zaraz pilno za nią zaryglował. Kostucha pokłoniła mu się i wedle zwyczaju koniec jego szkaplerza ucałowała, okręciła się szybko i żywo rzuciwszy kule pod nogi, poszła do kościoła.
Wkrótce wysunęła się z niego.
Z okiem zaiskrzoném a łzawém, pod murami się ciągnąc, zdawała czegoś szukać i poglądać; w tém Krzysztoporski, który na swojéj kortynie wartował, groźno ją zastanowił.
— Kto ty taka i dokąd idziesz?
Na dźwięk tego głosu, — ponury i gniewny, cofnęła się stara i zadrżała.
— Czego się podkradasz i taisz? rzekł dowódzca.
— Idę pod murem, bo się opierać muszę — zasłaniając twarz, odparła starucha.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.
292