Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.
296

— Dobrze, dobrze, przyjdź jutro!
To mówiąc znikła Hanna, Konstancja ów chleba kawałek przycisnęła do piersi, poczęła całować, zawijać go w chusty i chować naprzód do torby, potém położyła go sobie na sercu, i zdjęła jeszcze i chwyciła jakby go kto jéj wydzierał.
Potém zerwała się na nogi i żywo pobiegła do kościoła. Kościół stał ciągle otworem dzień cały i część nocy nawet; lampy płonęły na ołtarzach, dwóch zakonników odmawiali modlitwy na cześć Maryi i śpiewali pieśni. Mrok już padł we wnętrza budowy milczącéj, wśród któréj te kilka świateł mglisto płonących, te modły cicho szemrane, miały cóś w sobie pogrzebowego. Żebraczka poszła do ołtarza Matki Boskiéj, padła przed nim, powstała i przełamując chléb Hanny na dwoje, większą jego połowę położyła na stopniach, modląc się gorąco.
Rzekłbyś, że skarb swój największy podzieliła z Bogiem.
Jęk tylko jakiś wyrwał się z jéj piersi, wybiegła całując swoją resztkę chléba, pieszcząc się z nią i pośpieszyła do bramy. Lecąc tak żywo, uderzyła się o idącego w przeciwną stro-