Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.
297

Janasza Węgrzyna, który ją powitał przekleństwem.
— A babo szalona, — zawołał, — to ty latasz po nocy gdyby wiedźma jaka, stój no, poczekaj, mam ci cóś powiedzieć, o cóś się zapylać, stój!
Dumna jak królowa, odwróciła się do niego starucha cisnąc ciągle swój chléba kawałek do wyschłéj piersi i zdawała inną kobietą, tak ją ten skarb czynił poważną i szczęśliwą.
— Czego to chcesz? zapytała.
— Czego! a wiesz ty nieszczęśliwa, że od téj pory jakeś mi powiedziała, że mnie kula nie minie, spać ani jeść nie mogę; licho ci nadało tę głupią przepowiednię; powiedz mi, wytłumacz zkąd ci to przyszło?
— Albo-żem ci to mówiła? — spytała zdziwiona.
— Jakże nie! jeszcze przeczysz?
— Nieprzeczę, ale nic nie pamiętam.
— Skądże ci się to wzięło?
— Ja niewiem.
— Więc to czcze tylko słowo?
— Czcze! a jestże czcze słowo aa świecie? spytała z uśmiechem. Jedno mówi serce, drugie mówi głowa, inne jakiś głos wewnętrzny...