Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.
302

mie Boże, panie Pietrze, ale ostróżnie, bo życie ludzkie drogie!
— A zatém mam pozwolenie zajęcia się wycieczką, podchwycił radośnie ślachcic.
— A nie poradzić-by się oto pana Zamojskiego? spytał przeor po chwili.
Czarniecki zagryzł usta, widać mu to było nie po myśli, ale żywo odparł.
— A i owszem, i owszem, chodźmy.
Podeszli kilkanaście kroków, pan Miecznik cóś rachował stojąc, czy może nową mowę układał w myśli na jaki wypadek, odwrócił się, powitali.
— A! cóś nowego! spytał, poglądając po twarzach widocznie myślą rozjaśnionych.
— Nie prawdaż, zaczął Czarniecki, że szwedzi z nas sobie żartują, panie Mieczniku, myślą nas postraszyć jak dzieci i jak z dziećmi wojować: w nocy z wieczora, samiście to widzieć musieli, ani dbają, idą spać bez straży, lub hulaj dusza w obozie. Możnaby ich trochę nauczyć rozumu nocną wycieczką z klasztoru — noce ciemne, szwed nieopatrzny, a nam dzięki Bogu, serca nie brak.
Zamojski aż w ręce splasnął.
— W to mi graj panie Pietrze, rzekł, ze-