Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.
304

niebezpieczny większéj liczbie, że wszyscy go przyjęli niedowierzaniem; ale pan Piotr dobył z piersi głosu, co umiał przekonywać.
— Co u licha, — rzekł prosto po ślachecku a dobitnie, — a toć jak orzech zgryść rzecz łatwa! ledwiebym nie rzekł, że w niéj niebezpieczeństwa niéma. Wczoraj jeszcze mógł się pod mury podkraść pan Hijacynt Brzuchański i wieści nam przynieść z miasteczka, a mybyśmy nocką nie mogli ich obejść i trochę przetrzepać. Pójdziem, chluśniem i powrócim. Ot tak, a zatém komu Pan Bóg dał wolę, kto łaskaw ze mną.
A Zamojski dodał.
Sed quid tentare nocebit! — Tendit ad ardua virtus! tak panowie bracia, herkulesowemi czyny, herkulesowéj dobija się sławy, a kto nie uczynił nic głośnego, ten głośnym nie będzie. Dei Matris Patrocinium zbroi nas i osłania, stant angeli ad dextram, defensorum ejus, i świętego domu Jéj, czegoż tu się obawiać?
— Obawiać! nie, — przerwał Moszyński, — ale rachować potrzeba, zginąć nic strasznego, ale sprawę zgubić można. Mnie ten ich bezpieczny sen jest udaniem, ich nieopatrzność — rachubą? Nuż zginą wszyscy, nie straciż na tém Częstochowa, gdy pozbawioną zostanie najwaleczniej-