szych swych obrońców; nie należyż całych sił zachować na obwarowanie fortecy?
— Zle bo jegomość rachujesz! — rzekł ujmując się za myśl swoją Czarniecki, — zuchwalstwo jest jedynym naszym orężem i ocaleniem; zuchwalstwem tylko zrobić cóś możemy. Co czyniemy, niepodobném jest do wiary, więc w to bić, nie rachować na zimno — potrzeba szaleć.
Okrzyk pochwały, który się i samemu panu Moszyńskiemu wyrwał, powitał gorące przemówienie Czarnieckiego.
— A kto ze mną, w Imie Matki Bożéj ? — spytał dowódzca.
— Ja piérwszy! podchwycił Zamojski.
— Nie kochany Mieczniku, wstrzymał go przeor, dwóch wodzów na los oddać nie mogę, wy musicie zostać ze mną.
Jakto! ja miałbym zostać?
— Tak być musi! rzekł przeor.
— Rozkaz?
— Wyraźny rozkaz.
— Ha! to go muszę słuchać z rezygnacją, — westchnął Miecznik, — ale powiem wam, że mi nigdy drożéj posłuszeństwo nie kosztowało.
Czarnieckiemu w oczach błysło i pobiegł.
Zaledwie wezwanie jego rozeszło się po lu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.
305