Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.
307

że go któś zlekka trącił w ramię; odwrócił się, była to stara żebraczka.
Powitała go uśmiechem i ukłonem do ziemi.
— Czego chcesz moja kochana, — rzekł podkasując połę kontusza i myśląc dobywać sakiewki.
— Nie jałmużny, — odpowiedziała po cichu, — nie — nie — Wszak nocą macie iść na oboz szwedzki.
— Co! już i żebracy o tém wiedzą?
Stara się zaśmiała.
— Alboż to ja nie służka Matki Boskiéj żeby zemną robić tajemnice? Otoż posłuchajcie mnie: jak skoro do fossy zejdziecie fórtą, zcicha trzy razy klasnijcie w dłonie, ja się do was przystawię.
— A ty nam poco?
— Zobaczycie! czasem się i mały przydać może! Ja nocuję w fossie zewnątrz murów, w dzień przychodzę do miasteczka i z miasteczka kilka razy przez obozy. Poprowadzę was tak między Ś. Jakóbem a baterją, że żywa dusza nie postrzeże i wpadniecie z tyłu na plecy szwedowi śpiącemu, że się nie opamięta zkąd nań ten piorun zleciał!
— A to śliczna wycieczka, któréj baba wodzem! zaśmiał się pan Piotr.