Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.
308

— Ho! ho! śmiejcie się sobie jak chcecie panie Czarniecki, — wesoło odpowiedziała Konstancja — nie ja to, ale Bóg was prowadzić będzie — Więc pamiętajcie.
— Ha! nieodrzucam i téj pomocy, — rzekł odważny wojak, — mirabilia! Jakże nam tu nie walczyć, gdy i to biedactwo ma tyle męztwa w duszy, stojąc nad grobem.
Mrok padał, ognie szwedzkie zdaleka widne, znaczyły doskonale miejsca, w których się obóz rozłożył szwedzki: tak byli nieopatrzni, tak pewni siebie, że jak skoro działa wieczorem spoczęły, rozkładać się, noclegować, pić i hulać, a potém usypiać poczęli, bez zwykłych w takich razach ubezpieczeń. Millerowi ani się śniło, by wystraszeni mnisi z garścią ludu, napadać go smieli we własnym obozie! Tymczasem mała kupka odważnych, uzbrojona w żelazne pancerze, rusznice, hełmy, pałasze i kosy nawet, pod wodzą Czarnieckiego zbierała się już w podwórcu. Coraz to z głębi ciemności nocnéj wychodził orężny żołnierz i stawał pomnażając liczbę ochotnika. Gromadka ta niemiała wcale pozoru żołnierzy dzisiejszych, dobranych i ubranych jednakowo; każdy odziany był i zbrojny poswojemu, każdy przypasywał doświadczeńszy miecz pradzia-