Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.
313

ówdzie piszczałka i trąba zaczęły zwoływać i umilkły.
A za panem Piotrem jak rzeka leżeli trupem posłani szwedzi; on szybko, żywo, rznął się przez nich ku klasztorowi. W drodze napadli na dwa działa i natychmiast je zagwoździli. Tuż przy, maleńkiéj baterji był namiot półkownika de Fossis, który z wieczora nadowodziwszy u Wejharda, o nicości przyszłéj człowieka, i przesądach ludzi obiecujących im inne życie, legł spać z uśmiechem zadowolnienia. Janasz wpadł do jego namiotu i miecz utopił w piersi bezbożnéj; oczy tylko otwarły się straszliwie, głowa podźwignęła konwulsyjnie, ręce zadrgały jakby szukały miecza, i nieszczęśliwy upadł wiecznym snem do ziemi przykuty.
Janasz szedł daléj a daléj, rzucał się w strony i niepamiętny kierunku, ani trzymając kupy, pojedyńczo na swoją rękę, rzeź sobie sprawił. Długo mu się to udawało, aż Szwed w pół nagi zaskoczył go i wzięli się za barki szamotać. Jak dwa wilki wściekłe zżarli się z sobą, zębami, nogami, rękoma; w tém wystrzał z boku obu ich na ziemię obalił, poskoczyli Czarnieckiego ludzie chcąc ratować Węgrzyna, ale już ducha wyzionął i ręką tylko wskazał na klasztor.