Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.
315

dziwszy ratunek dla Horna, sam spiesznie zawrócił się ku namiotowi. Już też co żyło zerwało się ze snu i biegło chwytając muszkiety; bębny biły larum, trąby grały, ognie się zapalały, a nasi śmiałkowie ku twierdzy przerzynając się coraz żywszym spieszyli krokiem...
Czarniecczycy jako hasło powtarzali zbierając się - Jezus, Marja, Józef — i z tym okrzykiem zwycięzkim dobili się do murów twierdzy, spuścili w fossę i fórtka otworzyła, i wszyscy prawie, co się byli puścili na tę niebezpieczną wycieczkę, wrócili nazad cali i zagrzani na duchu, jakby ognistą kąpielą nabrawszy sił nowych.
Kordecki klęczał i modlił się jeszcze; całując kraj jego szaty Czarniecki, który z wzruszenia i zapału nic powiedzieć nie mógł, obudził przeora z tego pobożnego zachwycenia.
— Otóż macie nas nazad, rzekł pan Piotr, i szczęśliwie...
— A! Bogu niech będą dzięki... lecz ofiary?... kto zginął!
— Jednegośmy tylko podobno stracili — biedaka Węgrzyna.
— Biedaczysko! Bóg mu oznajmił zgon przeczuciem; módlmy się za jego duszę...
W tém nadbiegł Zamojski.