Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.
318

W istocie szwed był tak straszny, jak każdy w bezsilnéj złości szatana; czując swoją potęgę, wyższość, umiejętność, nie potrafić ani dobyć, ani zniszczyć tego kurnika, którego bronili wieśniacy, ślachta, i xięża! Wszystkie laury wodza tracił tu, nadaremnie w nierównym i wstydliwym boju. Było czego oszaleć! To też szalał opasły wódz i chodząc po swoim namiocie, coraz powtarzał.
— Żebym tu głowę miał położyć, nie ustąpię aż zdobędę.
Po działa burzące posławszy do Krakowa, gnał posłańca za posłańcem, aby dniem i notą wieziono je co najprędzéj.
Tymczasem dano mu znać, że górnicy z Olkusza przypędzeni do robienia miny, którą chciano od północy podłożyć pod mury, przybyli. De Fossis miał tą robotą kierować, plan był już gotowy, ale komu innemu teraz i mniéj świadomemu pozostało jego wykonanie.
Spędzono nieszczęśliwych górników, którzy pod strażą jak więzniowie trzymani, stali smutni i przelękli. Jeden tylko pomiędzy niemi starzec silny, barczysty, górujący całą głową, z włosem posiwiałym, sparty na kiju, z dumą na twarzy, z wzgardą poglądał na szwedów, jakby ich wej-