Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyrzekli się męzkiéj odwagi, i skłonieni pod mściwą rękę Wszechmocnego, korzącą za grzechy, oczekiwali by Ojciec co dotknął, przebaczył.

Do Częstochowéj ze wsząd dochodziły wieści straszliwe o Szwedach; goniec za gońcem, poseł za posłem, nieśli nowiny coraz bardziéj przerażające. Spodziewano się już co chwila napaści, i na wierzchołku wieży siedzący strażnik braciszek klasztorny, niespokojném okiem przebiegał dalekie obszary; każdy dymek w polu, każdą gromadkę jezdzców, bierze za nieprzyjacielską wycieczkę. Znikli liczni pielgrzymi co dawniéj tłumami nawiedzali święte miejsce, głucho tu było i pusto; wszędzie Szwed gościł, lub obawiano się kozaków, nikt z domu nie ruszał, chyba do obronnych grodów z życiem i mieniem, lub w głębokie lasy i góry się chroniąc. Ślachta, tylko sąsiedzi, kiedy niekiedy zjechali się do przeora, nie kwapiąc jeszcze z rzuceniem domu, a już przewidując, że będą musieli szukać pod skrzydłem Matki Bożéj bezpieczniejszego przytułku; nie jeden wiozł już z sobą skrzyneczkę głęboko w wozku ukrytą, w któréj złożył klejnoty swoje i żony, papiery lub trochę sré-