Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.
320

jąc o tém znać generałowi; Miller ledwie uszom wierząc, zakrzyczał — Wieszać łajdaków! wieszać!
— Ale, — zawołał Kuklinowski stojący blizko, — jak ich powieszamy to któż będzie minę robił?
— Wziąść tylko jednego co tam ich buntuje, na próbę, a reszta się upokorzy, powtórzył generał — a nie — to dziesiątego na stryczek! Kaliński wystąpił.
— Pozwólcie mi do nich pójść panie generale?
— Idź mości starosto, ale ich nie proś, nieposłusznych na gałąź, jak psów wywieszam. Staroście podano konia, pośpieszył do górników. Stali w miejscu jak przedtém, i spójrzawszy na te chmurne oblicza ludzi zwrócone ku kaplicy Matki Boskiéj z czcią, pobożnością, z przestrachem wiernych jéj dzieci, starosta uczuł jakby wstyd, cóś nakształt zgryzoty, — naukę wielką, którą odpędził od siebie. Prędko ochłonąwszy z piérwszego wrażenia:
— No! do roboty dzieci! — rzekł łagodnie, co to wy sobie myślicie? Nie znacie generała? nagrodzi za robotę, ale ukarze nieposłusznych; już wyrok śmierci wydany na was, kto do młota się nie weźmie, pójdzie na szubienicę!